środa, 4 września 2013

#5

Przerażenie odbierało jej oddech. Dusiła się. Czuła czyjeś ręce na swojej szyi.
Głośno wciągnęła powietrze i szeroko otworzyła oczy. Była w swoim pokoju. Serce waliło jej jak szalone, a przed oczami wciąż jeszcze widziała fragmenty snu, który został tak nagle, tak brutalnie przerwany.
Zerknęła na telefon na zegarek. To on ją obudził, wyśpiewywał melodyjkę, która uświadamiała jej dlaczego jest taka przerażona. Dzisiaj, godzina piąta rano, a ona musi wstać, ponieważ jest pierwszy dzień szkoły.
To doprowadziło ją do mdłości. Chwyciła za szklankę z wodą i szybko wypiła kilka łyków, by powstrzymać to uczucie. Wstała natychmiast i pobiegła do łazienki. Ledwo nadążając za skurczami żołądka zwymiotowała resztką kawy i żółcią.
 - Koniec brania leków na pusty żołądek - westchnęła ze smutkiem do siebie, bo wiedziała, że mówi tylko po to, żeby się uspokoić. I tak się nie posłucha i będzie to robiła. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze i ogarnęła ją kolejna fala torsji. Kiedy upewniła się, że jej układ pokarmowy nie reaguje na kortyzol, którego stężenie w organizmie miała prawdopodobnie bardzo wysokie, przebrała się w strój do biegania i poszła na mały trening, na czterdzieści pięć minut.
Wróciła spocona, ale i zadowolona. Choć w tej chwili serotonina nie była w stanie powstrzymać stresu, czuła się stanowczo o wiele lepiej. Skoczyła pod szybki, chłodny, orzeźwiający prysznic, po czym przebrała się w białą, jedwabną koszulę i czarną plisowaną spódniczkę. Założyła czarny krawat od Pierre'a Cardin'a, szare podkolanówki i czarne lakierki od Chanel - jej ulubione buty.
Włosy spięła w kucyk. Pomalowała się w stylu Dity von Teese, dość naturalnie, tylko kreski. Usta zostawiła niepomalowane.
 - W końcu to szkoła, a nie Moulin Rouge - niepewnie puściła oko do swojego odbicia w lustrze, starając się nadać sobie wesoły wygląd. Z marnym skutkiem.
Miała jeszcze chwilę czasu, więc włączyła Jana Sebastiana Bacha Air in G i zaczęła powoli spacerować po pokoju wdychając ranne powietrze. Za oknem nie było jeszcze zupełnie jasno, ale o każdej porze dnia warto było wyglądać z balkonu. Widok był tak oszałamiający, zapierał dech w piersiach i pozwalał zapomnieć o wszystkim co się dookoła działo.
Kiedy nadeszła odpowiednia godzina i symfonie Bacha krażyły już tylko w głowie Anabelle, przyszykowała się do wyjścia i opuściła mieszkanie z nadzieją, że jakoś przeżyje ten dzień.
Jadąc do szkoły starała się nie myśleć o tym co ją czeka. Z natury obserwatorka i mimo wrodzonej nieśmiałości, ciekawska dziewczyna przyglądała się ludziom w komunikacji miejskiej. Zaobserwowała pewnien schemat zachowania. Każdy kto wchodził do pojazdu najpierw lustrował wszystkich wzrokiem i jeśli nie napotkał czegoś co by bardziej przykuło jego uwagę pogrążał się w swoich myślach.
Wysiadła na przystanku i powoli skierowała się w stronę szkoły. Przed bramą stała dziewczyna wyższa od niej o głowę, o szczupłej chłopięcej sylwetce, dużych wypukłych oczach w kolorze szarym z ciemną obwódką. Jej włosy były ciemne, a z tyłu głowy miała kilkanaście dreadów. Stała ubrana w ciemne jeansy, czarne vansy i białą koszulę. Bardzo łatwo było ją pomylić z płcią przeciwną. I wiele osób to robiło.
Paliła papierosa.
 - Cześć Corinne - powiedziała Anabelle uśmiechając się do dziewczyny.
 - Hej, hej - spojrzała na dziewczynę spod nisko opadających powiek i uśmiechnęła się mgliście. - Jak tam wakacje?
 - Słabo, a twoje?
 - Też słabo. Widzimy się w środku, okej? Czekam na kogoś - powiedziała mrugając do niej.
 - W porządku.
Anabelle podejrzewała na kogo czeka. Albo na swoje dwie najlepsze przyjaciółki, albo na jej przyjaciółkę. Niestety dowie się tego dopiero później. Weszła do budynku i wspomnienia wróciły.
Budynek był stary, ale wyglądał pięknie. Biały tynk, styl klasycystyczny, białe kolumny, duże patio i piękny ogród. Trochę nowoczesny wygląd wyprowadzały przeszkolne sale lekcyjne i mocne oświetlenie, ale meble i wykończenie budynku w środku nawiązywało do przeszłości.
Weszła do auli i przelatując wzrokiem po twarzach ludzi, szukała znajomych twarzy. Było ilka osób, które znała z widzenia, ale na razie nie miała ochoty na rozmowę. W pewnym momencie poczuła, że ktoś rzuca się na nią od tyłu.
 - Anabelle! Tak tęskniłam! - ogarnął ją słodki zapach i już wiedziała kto to. Vivianne, jej przyjaciółka. Szczupła brunetka o szarych oczach z małym noskiem. Ubrana w ciemną marynarkę i dopasowaną koszulę włożoną do jasnych spodni.
 - V! To było ciężkie czasy, dwa miesiące bez twoich krzyków. Jak ja to zniosłam? - spojrzała z bólem na przyjaciółkę i obie znowu się wyściskały.
 - Corinne cię zatrzymała jak wchodziłaś do szkoły - spytała Anabelle.
 - Tak, chciała ze mną porozmawiać - oczy Vivianne się zaświeciły.
 - O czym?  - spojrzała podejrzliwie na przyjaciółkę.
 - Zagadnęła jak minęły wakacje, wiesz.. Niby chętna na rozmowę, ale niekoniecznie, jak zawsze.
 - Rozumiem.. Robimy coś potem?
 - No ba! Idziemy do mnie i robimy wielkie party, bo mamy nie ma w domu! - wykrzyknęła Vivianne i część osób w auli spojrzało na nią z lekkim zdziwnieniem.
 - V! Ciszej, chętnie na melanż, ale co? Integracja? Całą klasę czy wszyscy, którzy chcą?
 - Klasowo, może parę osób wbić innych, ale ogólnie ma być fajnie!
 - Świetnie.. Hej, V?
 - Mmm?
 - Tęskniłam..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz