poniedziałek, 30 września 2013

#10

Vivianne jadąc w południe do centrum dużo myślała. Początkowo wspomniała cały dzisiejszy dzień. I wczorajszy wieczór. Umówiła się z Anabelle, Blaisem, Antoinem i Maurice'm. Mieli spotkać się w parku obok Zlewki, żeby zapalić razem trochę i ustalić co z wyjazem, który był cudownym pomysłem dziewczyn. Męska część towarzystwa nie miała nic przeciwko, wręcz przeciwnie z wieloma podtekstami namawiali dziewczyny do mieszkania w jednym namiocie. Dziewczyny tylko tajemniczo się uśmiechały i wymieniały porozumiewawcze spojrzenia. Vivianne sama nie wiedziała co o tym myśleć, kiedy dowiedziała się od przyjaciółki o tym co zawszło między nią, a kuzynem Blaise'a - Antoinem. Zastanawiała się, czy ktoś taki jak Antoine jest zdolny do jakichkolwiek prawdziwych uczuć względem kobiety. Bala się o przyjaciółkę, bała się o jej zszargane nerwy i o jej słabą duszę. Anabelle miała już i bez niego dużo na głowie. Sama do końca nie wiedziała co jej w głowie siedzi, ale miała nadzieję, że przyjaciółka ma nad sobą kontrolę. Przynajmniej w jakimś stopniu była w stanie jej zaufać. Co jednak nie zmieniało statnu rzeczy, niepokoiła się o nią bardzo. A nie miały okazji dłużej o tym porozmawiać. Zwłaszcza, że Vivianne przez ostatnie tygodnie bardzo zbliżyła się z Blaise'm. Był podobny do kuzyna, ale posiadał jakąś trudną do opisania wewnętrzną wrażliwość, która ją do niego przyciągała. Czuła bijące od niego zrozumienie, kiedy przyłapywał ją na tym, że spoglądała z bólem w oczach na Corinne rozmawiającą przez telefon z rozmarzonym uśmiechem na twarzy. Lubiła to w nim, że potrafił podejść i przytulić ją bez konkretnego powodu, tylko po to, żeby poczuła się lepiej, poczuła wsparcie i ciepło, które wyzwalał w ludziach. Nie mogła sama się przyznać do uczuć, które żywiła, bo sama nie wiedziała co to za uczucia. Liczyła, że czas pokaże co dalej będzie.
Poczuła, że telefon wibruje jej w kieszeni. Wyciągnęła komórkę i spojrzała na wyświetlacz - Anabelle. Natychmiast odebrała.
 - Co jest?
 - Vivianne.. Ja dzwonię, żeby ci powiedzieć, że się spóźnię trochę - głos jej lekko drżał. Zaniepokoiło ją to.
 - Anabelle, wszystko w porzadku?
 - Tak, tak.. Będę po prostu trochę później.
 - Na pewno wszystko jest dobrze?
 - Tak... Nie przejmuj się mną, powiedz Antoine'owi, że się spóźnię, dobrze?
 - Tak, dobrze, ale.. - połączenie się urwało. Chwilę zastanawiała się, czy nie oddzwonić do przyjaciółki, ale postanowiła dać jej trochę swobody. Poinformowała ją po prostu, że się spóźni, to przecież całkiem normalne.
Jadąc autobusem i rozmyślając patrzyła przez ulice. Był ciepły i wietrzny dzień. Miała na sobie czarne legginsy, dłuższy tee shirt w tonacji kremowo - burgundowej, czarne vansy, szary szalik i sweter w kolorze khaki. Włosy miała upięte w luźny kucyk, co pozwalało im swobodnie opadać na ramiona. Miała słuchawki w uszach i słuchała Jessie Ware. Z uśmiechem na twarzy spoglądała na ludzi, towarzyszy jej podróży. Wiele osób odwzajemniło jej uśmiech. Czuła rozpierające ją szczęście. Nie mogła się doczekać spotkania z chłopakami.
Gdy dotarła na miejsce, oni już tam byli. Wszyscy wesoło się przywitali, natomiast Antoine rozejrzał się niespokojnie dookoła i sprawiał wrażenie zdenerwowanego. Słyszał w głowie muzykę ( tak drodzy czytelnicy, to jest ten moment, żeby włączyć głośniki i dodać dramaturgii następującym po sobie zdarzeniom).
 - Antoine? - odpowiedziała jej cisza. - Antoine - powtórzyła z lekkim naciskiem w głosie. Nie reagował. Patrzył w dal i nic nie było w stanie wyrwać go z tego stanu. Dała znak spojrzeniem Maurice'owi, żeby klepnął go lekko, żeby zwrócił jego uwagę z powrotem na ziemię.
 - Co? - otrząsnął się z zamyślenia. Spojrzał pytająco na Maurice'a, a następnie na Vivianne.
 - Anabelle prosiła, żeby przekazać, że się trochę spóźni - starała się uśmiechnąć, ale jego wyraz twarzy był dość odstraszający. Zacisnął usta w wąską linię i pokiwał głową. Nastała cisza.
 - Coś się stało? - zapytał Maurice Vivianne. Maurice - niewysoki brunet o pogodnej twarzy i brązowych oczach. Był bardzo specyficzną osobą, ale trudno było go nie lubić. Był ich przyjacielem. Jednym z najbliższych.
 - Nie wiem- odpowiedziała półgłosem dziewczyna, kiwając głową na Antoine'a. Maurice spojrzał na nią ze zrozumieniem i poklepał po dłoni. - Martwisz się?
 - Trochę.
Minęło trochę czasu, a zjawiła się blondynka. Miała na sobie czarne spodnie, czarną bokserkę i czarny żakiet. Paznokcie pomalowane na czarno, a na powiekach eye liner. Włosy potargane w nieładzie sprawiały wrażenie w połączeniu z workami pod oczami, jakby nie spała całą noc.
 - Cześć.. - powiedziała cichym głosem. - Przepraszam za spóźnienie.
 - Nie ma sprawy, co tam u ciebie ślicznoto? - zagadnął wesołym toenm Maurice.
 - Nic ciekawego - odruchowo złapała się za nadgarstek. Antoine się wzdrygnął.
 - Anabelle.. Możemy porozmawiać? - zapytał. Spojrzała na niego przestraszona.
 - Nie ma o czym. Przecież mieliśmy ustalić szczegóły naszego wyjazdu - starała się nieudolnie uśmiechnąć.
 - Musimy porozmawiać - powiedział z naciskiem. - Przepraszamy was - uśmiechnął się złośliwie. I odciągnął przestraszoną dziewczynę na bok. Złapał ją za nadgarstek i podniósł go na wysokość swojej twarzy.
 - Co to jest?
 - Moja ręka - zająknęła się. Spojrzał jej w oczy. Widziała w nich wściekłość. Pociągnął długi rękaw jej żakietu, ukazując swoim oczom przesiąknięty krwią bandaż, po dłoni spływała czerwona kropelka płynu.
 - Ale co to jest? - dziewczyna spóściła wzrok. Nie wiedziała co odpowiedzieć. Antoine puścił jej rękę i nieoczekiwanie objął ją i mocno przytulił. Nie był to erotyczny uścisk, jego ręce mocno trzymały jej plecy, a z przodu miażdżyła ją jego silna klatka piersiowa. Chciał dać jej trochę ciepła, żeby poczuła, że nie jest sama.
 - Myślałaś, że jak był półmrok to nie widziałem na twojej nagiej skórze tych wszystkich blizn? Nie jestem głupi Anabelle, nie chcę, żebyś się tak krzywidziła. Cokolwiek siedzi w twojej głowie, nie musisz tego robić. Chcesz brać mocniejsze rzeczy? Proszę bardzo, ale nie rób tego - ostatnie zdanie wycedził. Po czym pogłaskał ją po nieuczesanych włosach.
 - Jesteś śliczna, nie oszpecaj się w ten sposób. Zrozumiem wszystko, tylko nie to - sięgnął do jej kieszeni i kiedy wyczuł kilka ostrzy pod opuszkami wyciągnął je i rzucił daleko w las.
 - Nie będą ci już potrzebne.
 - Antoine.. ty nie rozumiesz... - wyszeptała.
 - I nie chcę rozumieć - przerwał jej. - Wiem, że masz problemy, ale to nie jest rozwiązanie. I zapamiętaj, jeszcze raz zobaczę cię w takim stanie - zrobił przerwę - gorzko tego pożałujesz.
To nie było ostrzeżenie, to była groźba.Wywarczał jej to w twarz, a ona, słaba psychicznie dziewczyna, zastanawiała się, czy robi to dlatego, że odczuwa jakieś bliżej nie określone uczucia w stosunku do niej, czy dlatego, że czuje wewnętrzny przymus do powstrzymania jej. Nie mogła uwierzyć, że on, chłopak, a właściwie mężyczna, który nie zachowuje się jak mężczyzna, jest w stanie prawić jej kazania. Serce jej przyśpieszyło, a krew w jej żyłach zawrzała. Spojrzała na niego z ogniem w oczach. Przywarła do niego bliżej i zbliżyła wargi do jego ucha, nie zapominając o tym, że reszta towarzystwa, pewnie zamiast ustalać szczegóły, bacznie ich obserwuje. Wyszeptała:
 - Jak śmiesz prawić mi kazania? Jak śmiesz? Myślisz, że jak ty nic nie czujesz, jak ty nie masz serca, to inni też nie mają? Jak możesz! Jeśli myślisz, że wezmę twoje słowa do siebie, to się grubo mylisz. Nie obchodzi mnie co myślisz. Będę robiła co mi się żywnie podoba i jeśli będę chciała znowu się skaleczyć, to zrobię to z myślą o tobie, żebyś poczuł ten sam ból co ja - miała łzy w oczach, gdy to mówiła, ale zacisnęła powieki, żeby nie widział.  - I pamiętaj, nie jestem twoją własnością. To, że inne były tylko dla ciebie to mnie nie obchodzi, ja nie jestem. A jak będę chciała podciąć sobie żyły albo się powiesić nic mi w tym nie przeszkodzi, nawet ty!
Odwróciła się od niego i odeszła w stronę reszty ekipy. Zamierzała iść do nich i zakończyć w ten sposób rozmowę z Antoine'm, ale on jeszcze nie skończył. Złapał ją za dłoń, przyciągnął i odwrócił ku sobie.
 - Tu nie chodzi o to, że ja próbuję mieć nad tobą jakąkolwiek władze. Powinnaś zrozumieć, że robię to z troski. Chcesz, żeby bolało, proszę bardzo - włożył jej w dłoń niewielką żyletkę i zacisnął jej palce wokół niej. Mocno, więc po chwili mały strumyczek krwi zaczął płynąć po skórze dziewczyny. Przygryzła wargi i spojrzała z bólem na niego.
 - Właśnie dlatego to boli bardziej  niż to co mi zrobiłeś - szepnęła.
 - Co.. Co? - zapytał zdezorientowany.
 - Nie zrozumiesz. Jesteś najbardziej przyziemną osobą jaką znam. Potrzebujesz kontroli, bo wydaje ci się, że twardo stąpasz po ziemi. Ale tak nie jest, jak tylko coś nie jest pod twoją władzą tracisz grunt pod nogami i nie wiesz co się dzieje. Dlatego jesteś jaki jesteś i inni się dla ciebie nie liczą. Jesteś tak doczesny i głupi.. - mimowolnie po jej twarzy zaczeły płynąć łzy. Zacisnęła mocno palce wokół ostrza powiększając ranę, puściła żyletkę po czym przystawiła mu krawawiącą dłoń przed twarz.
 - Zobacz.. A to jest nic w porównaniu z tym co czuję wobec ciebie. Tu nawet nie chodzi o jakiekolwiek zauroczenie. To jest po prostu czysty ból. Nie jesteś w stanie nic zrobić.
 - Nie jestem?
 - Nie - spuściła głowę. - Nie jesteś.
Stali tak chwilę słysząc tylko własne oddechy. Nikt się nie poruszył. Antoine powoli rozejrzał się. Byli sami w parku. Dobrze, że zostawili ich samych. Nie sądził, że to posunie się tak daleko. Czuł rodzierające cierpienie widząc łzy tej dziwnej dziewczyny. Znali się od dawna, ale nie podejrzewał jej o takie uczucia. Myśłał, że skończy się to jak zawsze. Nigdy nie spotkał tak smutnej osoby. Ogarnęło go poczucie winy i zrozumienie wobec niej. Nie powienien okazywać takiej arogancji. Ale było już za późno. Za późno o wiele słów. Jak mogła wspomnieć o samobójstwie? Jak mogła? Poczuł, że jego myśli pękają na wiele różnych odłamków, nie mógł tego znieść. Poddał się nagłemu przypływowi uczuć i objął jej twarz w dłonie i spojrzał w jej smutne oczy. Pełne łez, które kapały na jej wykrzywione, pogryzione, pełne ran wargi. Nie miał  kontroli nad sobą. Pocałował ją. Zrobił to tak, jak nigdy nie pocałował, żadnej innej. Poddał się temu pocałunkowi wlewając w niego wszystkie uczucia, które nim miotały. Nie mógł się uspokoić, a kiedy poczuł jej zimne dłonie wsuwające się pod jego koszulkę w okolicach lędźwi, zapragnął mieć ją i jej smutek dla siebie. Chciał ukoić jej rozpacz, chciał być dla niej. Puścił jej wargi i przycisnął ją mocno do siebie. Łzy popłynęły mu po gorących policzkach i rozpłakał się jak dziecko. Tyle emocji naraz nim targnęło, współczucie, poczucie winy, rozpacz bliska jej, tyle luckich uczuć, że nie był w stanie tego ogarnąć. Stali tak chwilę, a on płakał w jej objęciach, a ona w jego. Po chwili odsunął się od niej i wziął ją na ręce. Na początku potraktowała to ze spokojem, ale kiedy spostrzegła, że idzie w stronę plaży próbowała się wyrwać. Nie była w stanie był za silny. Wszedł do wody. Powoli, a ona przerażona zastygła. Nie chciała być mokra. Zatrzymał się, kiedy woda sięgała mu bioder. Jego silne ramiona trzymały ją mocno nie pozwalając, żeby najmniejsza kropa ją dotknęła.
 - Czujesz się bezpiecznie przy mnie? -wyszeptał.
 - Nie. Puść mnie, wyjdź z wody.
 - Anabelle.. Przepraszam, przepraszam za wszystko. Nie chciałem. Czy wybaczysz mi?
 - Porozmawiajmy na brzegu, proszę! - jej głos echem się poniósł po wodzie.
 - Wybacz mi Anabelle albo wrzucę cię do wody - powiedział ze spokojem w głosie.
 - Wybaczanie pod przymusem nie jest prawdziwe ani szczere.
 - Wiem, ale wybacz mi szczerze.
 - Nie mogę, Antoine, nie mogę. Za bardzo mnie to wszystko boli. Za dużo mnie kosztują uczucia względem ciebie..
 - Proszę Anabelle - zasniósł się szlochem - proszę..
Spojrzała na niego. Na jego cierpiącą twarz, na oczy, na krople łez na policzkach. Nie wiedziała co myśleć. Czyżby seksowny mężczyzna z jej marzeń i erotycznych fantazji, kiedy jeszcze była szczęśliwa, zniknął na rzecz prawdziwego mężczyzny? Jak to możliwe, że młody Adonis, który łamał serca wszystkim kobietom, które go znały w Paryżu i poza nim, nagle zmienił się w kochającego, niepewnego i odsłaniającego swoje uczucia człowieka? Czyżby to było w ogóle możliwe?
 - Antoine.. Potrzebuję czasu, ale wybaczam ci..  - spojrzała na niego ze smutkiem, a on powoli wyszedł z wody. Postawił ją na brzegu i trzymając ją zimnymi rękami za barki pocałował. A właściwie próbował pocałować. Odwróciła głowę zagryzając wargi. Spojrzał na nią pytająco, a ona ze łzami w oczach powiedziała:
- To, że ci wybaczam, nie znaczy, że chcę z tobą być, czy w ogóle mieć z tobą do czynienia. Proszę cię, żebyś zostawił mnie w spokoju.
 - Ale Anabelle..
 - Proszę.. - jęknęła. Ale on nie naciskał. Puścił ją, a ona powoli odeszła zostawiając go samego. Złapała metro do domu, wysłała tylko smsa Vivianne, że jedzie z powrotem i uciekła w tabletki. Nie miała zamiaru przeżywać tej sytuacji po raz drugi, tylko że w samotności. Chciała ucieczki. I po niecałych dziesięciu minutach, kiedy substancja się wchłonęła, ją dostała.

Vivianne patrząc na odchodzących od nich Anabelle i Antoine postanowiła dać im trochę prywatności. Poprosiła chłopaków i we trójkę udali się do starbuck'sa. Wspólnie ustalili kiedy pojadą, gdzie i co trzeba zrobić przed wyjazdem. Zrobili to bez obecności dwójki, która musiała wyjaśnić sobie parę spraw. Kiedy skończyli, Maurice grzecznie się z nimi pożegnał i zostawił Blaise'a i Vivianne samych. Musiał być w domu przed rodzicami, bo obiecał coś załatwić.
 - Co jest z Anabelle? - zapytał chłopak.
 - Nie wiem, martwię się, ale mam nadzieję, że nie mam prawdziwych powodów do tego.
 - Też mam taką nadzieję. A powiedz co u ciebie?
 - Nic specjalnego, przeprowadzam się.
 - Daleko?
 - Niedaleko.. Musimy rozmawiać o mnie?
 - Nie - uśmiechnął się do niej. - Chciałem tylko kulturalnie potrzymać uprzejmą konwersację - stwierdził poważnym tonem. Po chwili głupio się roześmiał, a Vivianne dała mu kuksańca.
 - Żarty sobie robisz? Lepiej powiedz co u ciebie, a nie tylko się wypytujesz o mnie.
 - Aaaa.. nic ciekawego.
 - Tak, na pewno, nic ciekawego poza tym, że imprezujesz, wyrywasz dziewczyny i palisz mnóstwo zioła.
 - Przesadzasz... A poza tym nie wyrywam dziewczyn. Nie muszę mam jedną na oku - mrugnął porozumiewawczo do niej. Zarumieniła się.
 - Sugerujes coś?
 - A mam być bezpośredni? Tylko boję się o twoje policzki, skoro już po takich sugestiach prawie pękają od nadmiaru krwi.
- Ale jesteś głupi, przestań się ze mnie śmiać - zrobiła obrażoną minę.
- Nie naśmiewam się z ciebie, próbuję tylko delikatnie zapytać, czy robisz coś w sobotę.. - spojrzał z uśmiechem na jej jasne oczy.
 - Czyżbyś próbował mnie uwieść uśmiechem? - zapytała zalotnie.
 - Nie, skądże znowu..
 - Mam wolną sobotę. Zdzwonimy się?
- Chętnie. A teraz musze iść..
 - No cóż, jak musisz, to do zobaczenia.
 - Do zobaczenia - szepnął jej do ucha, a jego oddech delikatnie ją połaskotał. Pogłaskał ja po policzku i w ramach pożegnania lekko musnał jej usta. Odszedł i z daleka jeszcze jej pomachał. A ona wciąż siedziała w starbuck'sie i wiedziała, że to było najpiękniejsze pięć minut jej życia. Co tam Corinne, skoro sobotę ma spędzić z Blaise'm.

wtorek, 24 września 2013

#9

Sobota. Czas, kiedy można się relaksować. Vivianne około godziny dziewiątej rano podniosła zaspane powieki i postanowiła nie spać już więcej. Uśmiechnęła się do potarganego odbicia w lustrze i poszła do kuchni zrobić sobie wielki kubek kawy, która postawi ją na nogi. Nasypała do kubka kilka łyżeczek rozpuszczalnej i czekała, aż w czajniku zagotuje się woda.
Zastanawiało ją co się działo z Anabelle. Była dziwna, kiedy telefon zadzwoni. Postanowiła, że zapyta ją o to, kiedy będą same, bo pewnie przyjaciółka nie miała ochoty z nią o tym rozmawiać przy Blaise'ie.
Ubrała się w wygodne, ciepłe spodnie i luźny tee shirt. Postawiła na stoliku w salonie kubek z kawą i sięgnęła po laptopa. Na chwilę ogarnął ja błogi stan, kiedy przypomniała sobie, jak Corinne się do niej uśmiechała na rozpoczęciu roku szkolnego. Przechodząc musnęła dłonią jej plecy, co przyprawiło Vivianne o rozkoszne dreszcze i podejrzewała, że dziewczyna zrobiła to z premedytacją. Wiedziała, albo przynajmniej podejrzewała, że ona wie o jej uczuciach do niej...

Anabelle przeciągnęła się w łóżku i przewracając się na drugi bok ręką natrafiła na ciepłą materię. Podniosła jedną powiekę, żeby sprawdzić co jest obok niej i zobaczyła uśmiechającą się do niej przez sen twarz Antoine'a! Jak delikatnie wyglądał w tej pozie! Uniosła się i przyjrzała mu się. Był taki cudwony. Obawiała się dzisiejszego ranka i cieszyła się, że obudziła się pierwsza. Będzie miała przewagę jako element zaskoczenia. Wstała z pościeli i poszła do łazienki. Umyła zęby i uczesała się, odkładając prysznic na później. Poszła do kuchni i przygotowała jajecznicę z pomidorem, grzanki z rozpływającym się masłem, dzbanek herbaty i po filiżance kawy dla nich. Wszystko położyła na srebrnej tacy i udała się do sypiali. Śniadanie postawiła na stoliku nocnym obok mężczyzny, a sama wgramoliła się do łóżka, obok jego cudownego ciała. Położyła delikatnie dłoń na jego policzku i przeczesała palcami jego włosy. W odpowiedzi usłyszała pomruk niezadowolenia.
 - Nie chcę wstawać - powiedział przewracając się na drugi bok. Leżąc twarzą do jego pleców Anabelle czuła jego zapach. Wędrując palcami po jego kręgosłupie dotarła do karku, po czym objęła go mocno. Przybliżając swoje wargi do jego ucha szepnęła łaskocząc go ciepłym powietrzem:
 - Wstawaj śpiochu, zrobiłam ci śniadanie.
 - Później.. - jęknął przeciągle otwierając oczy. Przetarł je ospale i uśmiechnął się do niej. - Śliczna jesteś wiesz?
 - Idź najpierw umyj zęby - szturchnęła go żartobliwie i pogłaskała po dłoni. Podniósł się i poszedł do łazienki udając, że jest urażony jej komentarzem. Wrócił po kilku minutach i chuchnął jej w twarz. Przeszedł ją dreszcz od miętowego zapachu jego oddechu.
 - Teraz lepiej? - zapytał uśmiechając się ironicznie.
 - O wiele - powiedziała. - Teraz zabieraj się za śniadanko zanim ci wystygnie.
 - O! Jajecznica, grzanki... Anabelle, jesteś niesamowita! Jak ja ci się odwdzięczę?
 - Chyba coś mi wpadło do głowy - mrugnęła do niego porozumiewawczo, na co on uśmiechnął się i zabrał się do jedzenia.
Po śniadaniu postanowili wspólnie wziąć prysznic, żeby odnowić kontakt ficzyczny po nocy. Coraz lepiej poznawali swoje ciała, co wyzwalało w niej emocje, których dotąd nie znała.
Obydwoje zarumienieni wyszli spod prysznica, osuszyli się, ubrali i Antoine zaczął zbierać się do wyjścia.
 - Musisz już iść..
 - Czy to było pytanie?
 - Sama nie wiem.
 - Zostałbym gdybym mógł. Przyjdę jeszcze kiedyś jak mnie zaprosisz - popatrzył jej w oczy i objął.
 - To do zobaczenia, odezwij się kiedyś.
 - Do zobaczenia - powiedział i wyszedł. Anabelle zamykając drzwi czuła jakby jakaś część jej wyszła razem z nim. Zabrał jej coś nieodwracalnie. Zabolało. Czuła pustkę. W mieszkaniu, w umyśle, w sercu. Chciała zadzwonić do Vivianne, ale powstrzymała się. Nie chciała być kłopotem. Sama nie wiedziała co o tym myśleć, a co dopiero zwalać swoje problemy na innych.
Spojrzała na swoje nadgarstki. Zagojone. I niech tak zostanie. Zaczęła wspominać poprzednią noc. Przywołała obrazy młodego Adonisa między jej nogami, jak sprawił jej niesamowitą rozkosz i jakie rzeczy szeptał jej do ucha. Poczuła dreszcze na całym ciele, co ją zaskoczyło.
Postanowiła zaaranżować powód do następnego spotkania. Wymyśliła, żeby pojechać na wycieczkę pod namiot na paryskie peryferie.
Zadzwoniła do Vivianne i zaproponowała jej to. Przyjaciółka z aprobatą zaakceptowała jej pomysł i wspólnie ustaliły z kim pojadą. Wstępnie miały być one, Antoine, Blaise i kilka innych osób. Zapowiadał się ciekawy wyjazd. I Anabelle i Vivianne miały plan jak bardzo nieziemski może okazać się ten wyjazd.

wtorek, 10 września 2013

#8

Kiedy Anabelle wróciła do domu, czuła jak powoli opuszcza ją całe napięcie. Łyknęła dwie różowe pigułki dla wzmocnienia efektu, zrobiła listę zakupów i poszła ją zrealizować do najbliżych kilku sklepów.
Kupiła rukolę, roszponkę, kilka innych gatunków sałat, orzechy włoskie w karmelizowanym syropie, frużelinę wiśniową, ocet balsamiczny, świeżą pierś z kurczaka i mocno wytrawną  Pato Negrę oraz mniej wytrawną, aczkolwiek również mocno skondensowaną Isla Negrę.
Zaniotła ciasto na tartę, podpiekła spód i wyłożyła go frużeliną wiśniową oraz wiśniami gotowanymi w winie. Potem zabrała się za sałatkę. Umyła i porwała liście najróżniejszych sałat, wymieszała je razem. Dodała to tego orzechy włoskie na słodko, przygotowała sos balsamiczny, wkroiła do sałaty małe pomidorki koktajlowe i dodała odrobiny, dosłownie szczypty estragonu.
Pierś będzie przygotowywać na świeżo, przed jego przyjściem.
Potem zabrała się za siebie. Wzięła prysznic, nasmarowała całe ciało balsamem z ekstraktem z oliwki, poczekała chwilę aż się wchłonie i ubrała jasnoczerwoną koronkową bieliznę od Victoria's Secret. Stwierdziła, że dla Antoine'a założy nawet pończochy, więc wciągnęła na nogi czarne pończochy samonośne i wstawkami z podwiązek przypięła je do majtek. Lustrując swoje odbicie mrugnęła do siebie z aprobatą i po chwili poczuła zażenowanie, że mruga do siebie w bieliźnie.
Założyła kremową jedwabną sukienkę, która mimo że była dość dopasowana, była też lekka i zwiewna. Oscar de la Renta tym razem bardzo się postarał. Na stopy włożyła czółenka Steva Maddena, które kupiła będąc kiedyś w Londynie.
Pomalowała usta na winny kolor, a oczy musnęła cieniem lekko pomarańczowym i tuszem pociągnęła rzęsy. Udało jej się osiągnąć zamierzony efekt. Patrząc do lustra widziała, że jest elegancka, ale jednocześnie świeża i promienna. Świadomość rychłego spotkania z pragnącym jej bogiem seksu już nie napawała jej strachem. Chciała być uwodzicielką, zjeść pyszną kolację w towarzystwie młodego Adonisa i nie dać mu tego, czego on chce. Czuła się jak drapieżna kocica polująca na swoją ofiarę. Zerknęła na swoje oczy - źrenice miała rozszerzone, czyli porównanie do polowania nie było wcale takie nietrafione.
Poszła do kuchni i zabrała się za krojenie i następnie grillowanie piersi z kurczaka. I na chwilę zamarła patrząc na zegarek. Za jakieś 10 minut powinien się pojawić.
 - Ale ja przecież nie podałam mu adresu - szepnęła do siebie. Co oznaczało, że znał jej adres. Postarała się wrócić do normalności i nie przejomować, że właśnie ktoś kogo prawie nie zna i może być nawet niebezpieczny, przyjdzie do niej do domu i zje z nią "uroczą" kolację.
Nie minęło dużo czasu, a ciszę mieszkania przerwał głośny dzwonek do drzwi. Serce załomotało jej w piersi i podeszło do gardła. Spokojnym krokiem podeszła do drzwi. Stukot obcasów po kafelkach powoli rozchodził się echem po pokojach. Przekręciła zamek i otworzyła drzwi.
Stał za nimi uśmiechnięty, na ten swój złośliwy sposób, Antoine. Był ubrany elegancko, czarna marynarka idealnie skrojona, leżała na jasnoniebieskiej koszuli i uwydatniała jego szerokie ramiona.
 - Antoine - uśmiechnęła się nieśmiało.
 - Anabelle - nie czekając na zaproszenie wszedł do środka obejmując ją ręką w talii i całując w policzek. Zakmnął za sobą drzwi, pchnąc je nogą i natychmiast ujął ją w ramiona całując po szyi. Czuła jego dłonie na swoim ciele, ale nie mogła tym razem pozwolić, żeby to wymknęło się z pod kontroli.
 - Antoine! - mocno odepchnęła go od siebie. Spojrzał na nią wrogo.
 - Przepraszam.. Wyglądasz bardzo apetycznie w tej sukience - dosłownie pożerał ją wzrokiem.
 - Nie wiem czy powinnam dziękować za taki komplement.. Chodź do salonu - mijając go prawie otarła się o niego. Napięcie natychmiast się wytworzyło, a on głośno wciągnął powietrze.
 - Coś nie tak? - kusicielsko się odwróciła. Plan działał, idealnie wchodziła w rolę.
 - Wszystko w porządku.
 - Przygotowałam coś, co mam nadzieję będzie ci smakować.
 - Pachnie naprawdę wyśmienicie - uśmiechnął się promiennie. Jego reakcja dość zaskoczyła Anabelle. Poczuła nagłą zmianę w powietrzu. Jakby zrozumiał, że ona tylko gra i sam postanowił zrobić z siebie aktora. Miała wrażenie jakby była na pogawędce z przyjacielem. Dziwne.
Wzięła butelkę mocniejszego wina, korkociąg i spytała :
 - Czy byłbyś na tyle uprzejmy i pomógłbyś mi z tym?
 - Z rozkoszą - łobuzerski błysk w oku. Poszła do kuchni, wzięła dwa kieliszki i położyła na stole. Potem wzięła dwa talerze, nałożyła na nie sałatki i świezo ugrillowanego kurczaka. Zaniosła je do jadalni. Włączyła wieżę stereo i "Nocne Marzenia" - idealne na tę noc. Oboje usiedli do stołu, wznieśli toast za miły wieczór i zajęli się jedzeniem. Rozmawiali o wszystkim i o niczym, jak starzy, dobrzy przyjaciele. To było dla Anabelle nienaturalne, ponieważ nie była przyzywyczajona do takich stosunków z nim. Może on też miał jakiś plan polegający na zwodzeniu jej czujności? Nie podejrzewała go o coś takiego, chociaż nie była pewna jego uczuć do niej. Pierwszy raz byli tak blisko jako ludzie, psychicznie się zbliżyli. Nie lubiła tego, czas na małe zmiany. Trzeba zaprowadzić porządek, bo kiedy będzie zbyt blisko nie będzie już odwrotu, a ona nie pozwoli się dotknąć mentalnie. Nikt nie może mieć dostepu do uczuć, które tak łatwo zranić, skrzywdzić.
Kiedy wino delikatnie uderzyło im do głów i skończyli z kolacją, Anabelle zapytała:
 - Masz ochotę na deser?
 - Jeśli tym nim jesteś, to owszem.
 - Daruj sobie takie podteksty - puściła mu oko. - Przyniosę tartę.
 - Liczę na coś więcej - nie poddawał się.
Poszła do kuchni i wyciągnęła ciasto z lodówki. Czuła jak wino szumi jej w głowie i była pewna, że Antoine czuje to samo. Zdążyli już wypić razem dwie butelki, więc trochę sporo. Zabrała się za krojenie ciasta, kiedy poczuła w swoim uchu łaskoczący oddech.
 - Anabelle.. Bądź moja tego wieczoru.
 - Ale..
 - Cii.. Po prostu bądź, proszę. Bądź dla mnie, przy mnie, bądź moja. Nie myśl co będzie jutro - wodził ją za nos seksownym głosem i trudno było się oprzeć jego namowom. Bardzo się starała, ale wszystko działało na jej niekorzyść. Już on się o to postarał. Muzyka w tle jeszcze bardziej podsycała chemię między nimi. Pod wpływem impulsu Anabelle opuściły granice. Po prostu odpuściła, stwierdziła, że nie będzie z tym walczyć. Opuścił ją nawet niepokój, który odczuwała w stosunku do niego. Nie chciała tego, nie planowała. Wszystko stało się tak nagle, była to spontaniczna decyzja, tak jak wtedy w parku, kiedy potrzebowała zastrzyku emocji, kiedy potrzebowała poczuć, że żyje, że adreanlina kraży w jej organizmie. Była to trudna decyzja, ale podjęta tak błyskawicznie, że nawet nie zdążyła zastanowić się nad konsekwencjami. Pomyślała tylko " Co ma być, to będzie" i  zatopiła się w rzeczywistości, której tak dawno nie czuła. Dawno nie czuła się tak realna, taka prawdziwa, autentyczna.. Ciężko opisać takie uczucie, którego doświadczyła.
Ukradkiem wyciągnęła jedną wiśnię z ciasta i odwróciła się do niego. Stał blisko, pochylony nad nią.
 - Czemu nie możesz poczekać do deseru jak grzeczny chłopiec? - spytała z iroinią.
 - Bo nim nie jestem.
 - Kogo to obchodzi - powiedziała i wepchnęła mu wiśnię do ust. Złapał mocno jej dłoń i zmysłowo oblizał palce. Zadrżała w środku. Zaczął całować rękę, obojczyk, a kiedy usta odnalazły szyję poczuła, że ręka znalazła suwak sukienki. Gdy próbował go rozpiąć, spojrzał na nią i to co zobaczyła w jego oczach sprawiło, że dokładnie wiedziała czego chce. Wiedziała czego on chce i czego ona chce. Ujrzała pewność siebie, prawdziwą męskość - czyli to co kochała w facetach. Ich poczucie własnej wartości, czyli coś czego sama nie miała. Nie wahał się ani chwili, żeby ją pocałować. Nie był namolny, tylko subtelny, umiał całować. Wszystko aż kipiało z nadmiaru namiętności. A on całował z taką pasją, że trudno jej było nadążyć. Delikatnie przygryzał jej wargę, co wywoływało w niej uczucia, których dawno nie czuła. Słyszała ich głośne, ciężkie oddechy łączące się w jeden charakterystyczny odgłos. Dawno nie czuła takiego przypływu endorfin. Serce biło jej jak szalone, zresztą jemu też. Słyszała i czuła je, jak młot schowany pod piersią młodego Adonisa. Czuła na sobie jego dłonie, które błądząc z początku, pod koniec wędrówki odnajdywały dokładnie to czego szukały.
Powoli zsunął jej ramiączka od sukienki, pozwalając by swobodnie opadła na podłogę pozostawiając ją w samej bieliźnie. Biedna sukienka. Zlustrował ją wzrokiem, a ona się zaczerwieniła. Poczuła się dość niepewnie. Jednak nie to jej przeszkadzało. Ona była prawie naga, a on wciąż w ubraniu. Zaczęła manewrować przy guzikach jego koszuli, na co on odpowiedział swego rodzaju rozbawieniem. Zdjął z siebie marynarkę i rozpiął koszulę. Anabelle poczuła przypływ gorąca, kiedy spostrzegła opalony, nagi tors tego mężczyzny. Ubrany tylko w ciemne jeansy, złapał ją za pośladki i posadził na blacie kuchennym. Emocje ją opętały, poddała się im jak nigdy dotąd. Wyzwolił w niej uczucia o takim kalibrze jakiego nie znała. Była to nowość i coś co było pierwotne tylko ukryte głęboko w niej. Odkrywając jego, odkrywała siebie na nowo. Już nie myślała o konsekwencjach, pragnęła go jak nigdy. On jej też. Pożądanie zajęło ich nawine, luckie (♥) umysły i żadne z nich nie myślało o prawdziwym świecie. Prawdziwy świat się nie liczył. Liczyła się cielesność i połączenie dwojga ludzi w jedno. To było ważne i najważniejsze. Chwila, która mogła dla nich trwać w nieskończoność. Nieubłaganie czas mijał, ale to nie miało znaczenia. Pokusa była zbyt ciężka do zniesienia, a dotyk zbyt słodki, żeby go przerwać. Odnaleźli swój własny język. Twarz przy twarzy, jej dłonie w jego włosach i jeden rytm.
 - Hej? - szepnęła w przerwie pomiędzy pocałunkami.
 - Hmmm?
 - Nie posuwamy się za daleko?
 - Psujesz całą zabawę.. Przecież jeszcze nic złego nie zrobiliśmy - zamruczał jej do ucha.
 - Ale chyba wszystko zmierza ku temu - powiedziała rozbawiona.
 - Skoro nalegasz.



poniedziałek, 9 września 2013

#7

W szkole wszystko jest normalnie. Do pewnengo momentu, kiedy podczas rozmowy nie zajdzie w niej jakaś wewnętrzna retrospekcja i wszystko zwalnia. Nic dookoła nie jest w stanie oderwać jej od tego, co akurat ją poruszyło w środku. Ma dwa wyjścia - udawać, że jest normalnie lub zaniknąć i tym samym zwrócić na siebie uwagę skazując się na masę pytań. Niepotrzebnych i niechcianych.
Na pierwszej lekcji mieli język angielski z wychowawcą. Lekcja zmieniła się w godzinę wychowawczą i dało się wyczuć w napięcie i oczekiwanie przed religią, na której każdy był opryskliwy dla katechety - namolnego i bezczelego księdza.
Kiedy zadzwonił dzwonek wszyscy wyszli z klasy. Na przerwie śniadaniowej Vivianne i Anabelle raczyły się jakimś pożywnym posiłkiem. Dzisiaj był to humus w towarzystwie paluszków z papryki, marchewki, pietruszki, wypieczona na krucho pełnoziarnista maca oraz przecierowy sok z marchwi. Do nich dołączył wysoki brunet o zielonych oczach i miękkich, uśmiechniętych wargach.
 - Blaise, jak masz ochotę poczęstuj się - puściła mu oko Vivianne.
  - Dzięki V., ale jestem na diecie.
 - Poważnie? Na jakiej? Przecież świetnie wyglądasz! - zlustrowała go spojrzeniem Anabelle.
 - Na diecie francuskiej, jem wyłącznie rzeczy z wysoką zawartością masła - mówiąc do wyciągnąl z torby duży pojemnik pełen małych, wyglądających na świeżo upieczone różnego rodzaju ciastka. Były tam małe croissanty, ciastka francuskie z nadzieniem owocowym, magdalenki, ciasteczka maślane i wiele innych. Ich zapach niósł się korytarzem, a chłopak ze złośliwym uśmiechem delektował się wypiekami.
 - Dzięki, dzięki i powodzenia w zapychaniu sobie żył - powiedziała blondynka.
 - Anabelle.. - celowo powoli trzymał jej imię na swoich ustach - Przecież wiecie, że nie robię tego celowo. Po prostu wolę zjeść coś co cudownie pachnie, a nie przypomina jedzenie dla królika.
 - Widziałeś kiedyś królika jedzącego hummus z macą i warzywami? - spytała retorycznie Vivianne wzdychając nad idiotyzmem i brakiem zrozumienia znajomego.
 - Czy ty ze mnie kpisz?
 - Skądże znowu - puściła mu oko.
W kieszeni Anabelle zawibrował telefon, wyciągnęła go powoli zastanawiając się kto może dzwonić do niej w czasie szkoły. Spojrzała na ekran.
 - O nie - wyszeptała i zbladła.
 - Co jest? - Vivianne pytająco spojrzała na przyjaciółkę ściągając na nią przy okazji uwagę Blaise'a.
 - Nic - telefon dalej wibrował.
 - Nie odbierzesz? - spytała.
 - Nie. Nie teraz. Albo..
 - Anabelle! Skup się. Kto dzwoni? - spytała stanowczym tonem.
 - Nie.. Ja nie mogę wam powiedzieć, nie teraz - spojrzała na nich zagubionym wzrokiem i pod wpływem impulsu pociągnęła palcem na zieloną słuchawkę i odebrała. Odeszła parę metrów od nich starając się coś usłyszeć w gwarze uczniowskich rozmów. Weszła do pomieszczenia gospodarczego.
 - Anabelle - odezwał się głos w słuchawce, a ona poczuła dreszcze na całym ciele.
 - Dlaczego dzwonisz do mnie o tej porze? Dobrze wiesz, że jestem w szkole.
 - Bo ty nie zadzwoniłaś.
 - Nie byłam z tobą umówiona na rozmowę.
 - Liczyłem, że nie będę musiał się pierwszy odezwać po naszym poprzednim spotkaniu. Najwyraźniej się myliłem.
 - Najwyraźniej - powiedziała z ironią.
 - Chciałbym się z tobą zobaczyć jak najszybciej.
 - Niezbyt mam czas..
 - Dobrze wiem, że masz czas - przerwał jej - I ty też dobrze o tym wiesz. Spotkaj się ze mną. Proszę - pierwsza uprzejmość z jego strony. Wyczuła, że stąpa po cienkiej linii.
 - Spotkam się z tobą.
 - Gdzie?
 - A gdzie byś chciał?
 - Zaprosiłbym cię do siebie, ale wolałabyś pewnie rozmowę na neutralnym gruncie.
 - Jak ty mnie dobrze znasz.
 - Lepiej niż ci się wydaje - nastała chwila ciszy pozwalając Anabelle zrozumieć, że on czegoś chciał. Nie zależało mu na spotkaniu jako takim. Przyszedł jej do głowy pewnien pomysł. Był dość ryzykowny, ale bez ryzyka nie da się niczego osiągnąć.
 - Antoine - pierwszy raz podczas tej rozmowy wypowiedziała jego imię głośno i o dziwo, nie z odrazą. Bo mimo strachu jaki w niej wywoływał, wzbudzał w niej uczucia innej natury. Chciała, żeby był inny, bo może wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej.
 - Słucham?
 - Może wpadłbyś do mnie wieczorem?
 - Słucham?
 - Masz ochotę na kolację ze mną?
 - Słucham?
 - Antoine! Nie będę trzeci raz powtarzać!
 - Ale.. Mam przyjść do ciebie?
 - Skoro zapraszam cię, to chyba dośc logiczne, nie uważasz?
 - Tak, ale.. No dobrze. O której mam przyjść?
 - 18:00 ci pasuje?
 - Tak, jak najbardziej.
 - To do 18:00?
 - Tak, ale jeszcze jedno..
 - Słucham?
 - Albo nic już. Do wieczora - mówiąc to rozłączył się. Anabelle długo zastanawiała się, czy to był dobry pomysł zapraszać go do siebie, ale teraz nie miała już wyjścia. Rodzice dzisiaj wyjeżdżali do Montpellier razem z jej siostrą, więc będzie miała dom dla siebie. Będzie musiała pójść na zakupy i zrobić parę innych rzeczy.
Wróciła do Vivianne i Blaise'a.
 - I co? - spytała zatroskana V.
 - Nic, wszystko w porzadku - uśmiechnęła się niepewnie.
 - Jesteś pewna? Bo jak tam wchodziłaś, to byłaś blada i wyglądałaś na lekko oszołomioną.
 - Bo tak było. Teraz już wszystko jest dobrze.
 - Rozumiem - przerwał jej dzwonek na lekcję. Teraz mieli mieć religię. O tak, wreszcie się doczekali.
 - Bedzie zabawnie - powiedział Blaise, objął obie dziewczyny ramionami i skierowali się w stronę odpowiedniej klasy.

niedziela, 8 września 2013

#6

Siedząc przy biurku i sącząc zimną, chemicznie słodką herbatę Anabelle zastanawiała się jakim cudem czas tak szybko płynie. Znikały wspomnienia na rzecz innych,a wszystko topiło się w herbacie. Mimowolnie łzy powoli zaczęły kapać z jej oczu do prawie już pustego kubka. Wpadały jak groszki, jedna po drugiej.
Stosując się do zaleceń Doktorka - Profesorka, wyjęła z szuflady ze skarpetkami male zawiniątko. Wyciągnęła z niego blistr różowych pigułek i połknęła 4 popijając ich gorzki smak lekko słoną herbatą. W pokoju paliło się kadzidełko o zapachu paczuli i smugi dymu układały się w powietrzu tworząc niesamowicie powikłane wzory. Zapach koił smutki, jednak dopiero hydroxyzyna pozwoliła jej odprężyć się całkowicie. Z głośników płynęła indyjska muzyka pełna dzwonków i fletu.
Czekał ją kolejny poniedziałek. Jakoś nie miała nic specjalnie do poniedziałków, były to po prostu początki tygodnia, dni po niedzieli. Była przygotowana do wszystkich lekcji i dlatego pochłonął ją jej własny umysł. Stan melancholii potrafił być groźny dla niej, bo niewinnie mógł przeistoczyć w coś bardziej niebezpiecznego.
Kiedy poczuła, że substancja powoli rozluźnia napięcie w jej mięśniach oddała się w jej objęcia. Uwielbiała wszelkie substancje. Wsłuchiwała się w muzykę, zanurzyła się w kadzidle po uszy i miała pełen obraz synestezji. Czuła i słyszała wzrokiem, a zapach słyszała bardzo wyraźnie. Nie było to dziwne, było to cudowne. Tyle synonimów niezrozumiale kołatało jej się po głowie, ale żadnen nie pasował precyzyjnie do stanu, którym chciała wyrazić siebie.
Przymknęła oczy i starała się delikatnie skojarzyć nimi kształty zapachu dookoła. Fraktale pojawiały się jeden po drugim. Wiedziała, że to nie hydroksyzyna tylko jej przewrażliwony umysł tak reaguje. Równie dobrze mogła wziąć pastylkę z glukozą. Efekt placebo potrafił zastąpić normy wypracowane przez regularne zażywanie psychodelików. Poza tym nie mogła za dużo wziąć, bo jutro czekał ją wczesny poranek do szkoły. Przełączyła playlistę. Pierwszym utworem było Plauge od Crystal Castles. Piosenka otoczyła i objęła ją. Czując śpiew kobiety w sobie uniosła dłonie i przeciągnęła nimi po swoich udach. Gęsia skórka i dreszcze na plecach. Czuła ciarki z powodu otoczenia. Rzadko umiała tego doświadczyć.
Przesiedziała tak dłuższą chwilę czasu. Potem kładąc się spać, zastanawiała się co u V.

Vivianne siedziała sama w domu. Czuła się dziwnie, ponieważ dopiero co zaczął się nowy rok szkoly, a ona już powoli popadała w rutynę. Wstawała, ogarniała się, szła do szkoły, była w szkole, wracała ze szkoły, spotykała się z kimś i z powrotem szła spać. Wystarczyło kilka dni więcej niż tydzień i już monotonia dni wróciła. Spotykała się regularnie z Anabelle i jak się udawało była z nimi również Maxime, czyli ich wspólna ukochana, słodziutka przyjaciółka. Nawiązując do synestezji doświadczonych przez Anabelle, Maxi kojarzyła się wszystkim z ciepłem, słodzyczą, czekoladą, promiennością i czystym uczuciem. Wywoływała uśmiech na twarzy ludzi samą swoją obecnością. Vivianne myśląc o tym uśmiechnęła się mimowoli czując na sobie dobroczynne działanie przyjaciółki. Jednak nawet jej wewnętrza energia nie była w stanie zmienić paru sprawy, które były dość bolesne. Vivianne budziła się co rano z myślą, że w szkole zobaczy Corinne.. W szkole unikała jej spojrzenia, bała się kontaktu wzrokowego, a jednocześnie stojąc niedaleko niej pragnęła być jeszcze bliżej. Nawet nie chodziło o fizyczny byt, chodziło o psychikę. Czyli najtrudniejszą ze wszystkich trudnych spraw.
Leżąc w łóżku, sama w domu popijała zieloną herbatę z filiżanki i paliła slima marlboro. Myślała o tym, jak przetrwa ten rok. Kolejny rok w otoczeniu Corinne, a jednak tak daleko od niej. Ona zawsze wyluzowana, wychillowana, nigdy nie odczuwała skrępowania, była wyjątkowo szczera i autentyczna. Biło od niej akceptacją stanu rzeczy i zrozumieniem, niezależnie od sytuacji. To właśnie Vivianne w niej.. lubiła. Trudno jest napisać kochała, bo przecież to jednak dość mocne słowo. Może i kochała w niej te wszystkie rzeczy. Bo każda pojedynczo nic nie znaczyła, ale połączone razem tworzyły najcudowniejszą osobę na świecie.
Paznokcie w kolorze sinofioletowym w ciemnym pokoju kontrastowały z trupiobladymi dłoniami Vivianne. Uniosła filiżankę i przechyliła ją w stronę wąskich warg. Pociągnęła łyk napawając się delikatnym smakiem herbaty. Lubiła się relaksować w swoim pokoju. Chociaż momentami przerodzało się to w tortury, bo potrafiła godzinami siedzieć i mysleć o Corinne. Próbowała dogłębnie rozszyfrować to, co do niej czuła. Zastanawiała się jak bardzo można kogoś kochać. Zastanawiało ją wiele rzeczy. Miała tyle pytań. Ale wiedziała, że na większośc z nich nawet Corinne nie będzie znała odpowiedzi. Były zbyt zagmatwane, zbyt egzystencjonalne. Symbolizm z środku pytanie odbierał rozmówcy wątek i nie można było się skoncentrować na jednej rzeczy, ponieważ w każdym aspekcie, pytanie skupiało się na wielu rzeczach wymagających rozszerzenia. Poza tym nie były precyzyjne, dośc ogólne, jednym słowem trudne.
Na szczęście Vivianne nie wybierała się na filozofię, ani żadnen szanujący się kierunek studiów dla myślicieli.

Następnego dnia budzik zadzwonił wcześniej niż zwykle. Dziewczyna wstała i szybko wybrała się na mały jogging dla zdrowia. Była moda w Paryżu na dbanie o zdrowie, więc nawet zaciekli palacze tytoniu biegali rano lub wieczorem by zachować choć minimum formy. Kiedy zakończyła mały wysiłek fizyczny, ubrała się, pomalowała, zjadła lekkie śniadanie - jogurt ze świeżymi owocami leśnymi i muesli. Wyszła z domu do szkoły.
 - Czas rozpocząć nowy dzień tego samego - powiedziała do siebie i uśmiechnęła się smutno do przechodzącego obok chłopca.

środa, 4 września 2013

#5

Przerażenie odbierało jej oddech. Dusiła się. Czuła czyjeś ręce na swojej szyi.
Głośno wciągnęła powietrze i szeroko otworzyła oczy. Była w swoim pokoju. Serce waliło jej jak szalone, a przed oczami wciąż jeszcze widziała fragmenty snu, który został tak nagle, tak brutalnie przerwany.
Zerknęła na telefon na zegarek. To on ją obudził, wyśpiewywał melodyjkę, która uświadamiała jej dlaczego jest taka przerażona. Dzisiaj, godzina piąta rano, a ona musi wstać, ponieważ jest pierwszy dzień szkoły.
To doprowadziło ją do mdłości. Chwyciła za szklankę z wodą i szybko wypiła kilka łyków, by powstrzymać to uczucie. Wstała natychmiast i pobiegła do łazienki. Ledwo nadążając za skurczami żołądka zwymiotowała resztką kawy i żółcią.
 - Koniec brania leków na pusty żołądek - westchnęła ze smutkiem do siebie, bo wiedziała, że mówi tylko po to, żeby się uspokoić. I tak się nie posłucha i będzie to robiła. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze i ogarnęła ją kolejna fala torsji. Kiedy upewniła się, że jej układ pokarmowy nie reaguje na kortyzol, którego stężenie w organizmie miała prawdopodobnie bardzo wysokie, przebrała się w strój do biegania i poszła na mały trening, na czterdzieści pięć minut.
Wróciła spocona, ale i zadowolona. Choć w tej chwili serotonina nie była w stanie powstrzymać stresu, czuła się stanowczo o wiele lepiej. Skoczyła pod szybki, chłodny, orzeźwiający prysznic, po czym przebrała się w białą, jedwabną koszulę i czarną plisowaną spódniczkę. Założyła czarny krawat od Pierre'a Cardin'a, szare podkolanówki i czarne lakierki od Chanel - jej ulubione buty.
Włosy spięła w kucyk. Pomalowała się w stylu Dity von Teese, dość naturalnie, tylko kreski. Usta zostawiła niepomalowane.
 - W końcu to szkoła, a nie Moulin Rouge - niepewnie puściła oko do swojego odbicia w lustrze, starając się nadać sobie wesoły wygląd. Z marnym skutkiem.
Miała jeszcze chwilę czasu, więc włączyła Jana Sebastiana Bacha Air in G i zaczęła powoli spacerować po pokoju wdychając ranne powietrze. Za oknem nie było jeszcze zupełnie jasno, ale o każdej porze dnia warto było wyglądać z balkonu. Widok był tak oszałamiający, zapierał dech w piersiach i pozwalał zapomnieć o wszystkim co się dookoła działo.
Kiedy nadeszła odpowiednia godzina i symfonie Bacha krażyły już tylko w głowie Anabelle, przyszykowała się do wyjścia i opuściła mieszkanie z nadzieją, że jakoś przeżyje ten dzień.
Jadąc do szkoły starała się nie myśleć o tym co ją czeka. Z natury obserwatorka i mimo wrodzonej nieśmiałości, ciekawska dziewczyna przyglądała się ludziom w komunikacji miejskiej. Zaobserwowała pewnien schemat zachowania. Każdy kto wchodził do pojazdu najpierw lustrował wszystkich wzrokiem i jeśli nie napotkał czegoś co by bardziej przykuło jego uwagę pogrążał się w swoich myślach.
Wysiadła na przystanku i powoli skierowała się w stronę szkoły. Przed bramą stała dziewczyna wyższa od niej o głowę, o szczupłej chłopięcej sylwetce, dużych wypukłych oczach w kolorze szarym z ciemną obwódką. Jej włosy były ciemne, a z tyłu głowy miała kilkanaście dreadów. Stała ubrana w ciemne jeansy, czarne vansy i białą koszulę. Bardzo łatwo było ją pomylić z płcią przeciwną. I wiele osób to robiło.
Paliła papierosa.
 - Cześć Corinne - powiedziała Anabelle uśmiechając się do dziewczyny.
 - Hej, hej - spojrzała na dziewczynę spod nisko opadających powiek i uśmiechnęła się mgliście. - Jak tam wakacje?
 - Słabo, a twoje?
 - Też słabo. Widzimy się w środku, okej? Czekam na kogoś - powiedziała mrugając do niej.
 - W porządku.
Anabelle podejrzewała na kogo czeka. Albo na swoje dwie najlepsze przyjaciółki, albo na jej przyjaciółkę. Niestety dowie się tego dopiero później. Weszła do budynku i wspomnienia wróciły.
Budynek był stary, ale wyglądał pięknie. Biały tynk, styl klasycystyczny, białe kolumny, duże patio i piękny ogród. Trochę nowoczesny wygląd wyprowadzały przeszkolne sale lekcyjne i mocne oświetlenie, ale meble i wykończenie budynku w środku nawiązywało do przeszłości.
Weszła do auli i przelatując wzrokiem po twarzach ludzi, szukała znajomych twarzy. Było ilka osób, które znała z widzenia, ale na razie nie miała ochoty na rozmowę. W pewnym momencie poczuła, że ktoś rzuca się na nią od tyłu.
 - Anabelle! Tak tęskniłam! - ogarnął ją słodki zapach i już wiedziała kto to. Vivianne, jej przyjaciółka. Szczupła brunetka o szarych oczach z małym noskiem. Ubrana w ciemną marynarkę i dopasowaną koszulę włożoną do jasnych spodni.
 - V! To było ciężkie czasy, dwa miesiące bez twoich krzyków. Jak ja to zniosłam? - spojrzała z bólem na przyjaciółkę i obie znowu się wyściskały.
 - Corinne cię zatrzymała jak wchodziłaś do szkoły - spytała Anabelle.
 - Tak, chciała ze mną porozmawiać - oczy Vivianne się zaświeciły.
 - O czym?  - spojrzała podejrzliwie na przyjaciółkę.
 - Zagadnęła jak minęły wakacje, wiesz.. Niby chętna na rozmowę, ale niekoniecznie, jak zawsze.
 - Rozumiem.. Robimy coś potem?
 - No ba! Idziemy do mnie i robimy wielkie party, bo mamy nie ma w domu! - wykrzyknęła Vivianne i część osób w auli spojrzało na nią z lekkim zdziwnieniem.
 - V! Ciszej, chętnie na melanż, ale co? Integracja? Całą klasę czy wszyscy, którzy chcą?
 - Klasowo, może parę osób wbić innych, ale ogólnie ma być fajnie!
 - Świetnie.. Hej, V?
 - Mmm?
 - Tęskniłam..

poniedziałek, 2 września 2013

#4

Opuściła pośpiesznie Antoine'a przerażona ciągiem wydarzeń. Nie miała pojęcia jakim cudem wszystko potoczylo się w ten sposób. Wyciągnęła słuchawki i głos Emeli wypelnił jej uszy, kiedy śpiewała Lifted. Nie skupiała się na słowach piosenki, po prostu rytm i muzyka pozwoliła się jej uspokoić.
Szła szybkim tempem i nie patrzyła pod nogi. Patrzyła prosto przed siebie. Samochody mijały ją, światła mieszały się ze sobą w wieczornym powietrzu. Skierowała się w stronę dzielnicy, w której znajduje się Moulin Rouge. Weszła do klubu, w którym poznała dawno, dawno temu Antoine'a. Płaszcz oddała do szatni, a następnie usiadła przy barze. Nie lubiła tego robić, bo w takich sytuacjach pijani mężczyźni czuli się o wiele pewniej i dużo częściej ją zaczepiali, zważywszy na jej strój.
Poprosiła barmana o podwójnego Danielsa z lodem. Uniósł brwi, bez słowa nalał jej szklankę i podając jej powiedział:
 - Nie utopisz żalu w whiskey - powoli podniosła na niego wzrok i najbardziej jadowitym tonem na jaki potrafiła się zdobyć, odpowiedziała:
 - A chcesz się założyć?
 - Widywałem wiele kobiet, które zapijały swoje problemy - pauza, oddech - Ale żadna z nich nie piła wtedy Danielsa - powiedział z czułością.
 - Co cię obchodzi moje życie? Nie przyszłam tu, żeby zapomnieć o problemach, chcę się upić. Apropos, najlej mi jeszcze jednego - puściła mu oko. Barman posłusznie ponownie napełnił jej szklankę.
 - Nie obchodzi mnie twoje życie, ale nudzi mi się w pracy, więc chciałem jakoś zacząć rozmowę - nawet nie próbował ukryć ironii. - Mam za chwilę zmianę, więc może wyjdziesz na papierosa ze mną? Z tego co widzę nie masz większej ochoty na towarzystwo tych pijanych dżentelmenów - wskazał głową na ledwo trzymających się na nogach adwokatów, bankierów i innych poważnych na codzień ludzi, którzy teraz próbowali zrobić ze swoim coś co miało przypominać taniec, jednak na nieszczęście innych słabo im to wychodziło.
 - Czy aż taka ze mne desperatka? Możliwe.
 - Więc poczekaj przed wejściem do klubu.
Anabelle dopiła trunek i wyszła z klubu. Neony promieniowały nachalnie w stronę przechodniów, nie pozwalając skupić się na niczym konkretnym. Było już dość chłodno, a ona czuła, że alkohol powoli pozwala jej się rozluźnić. Napięcie powoli odchodziło, muzyka dudniła jej w uszach, ale to było pozytywne. Zastanawiał ją tylko jednen fakt, a mianowicie dlaczego zgodziła się wyjść z świeżo poznanym mężczyzną w taki wieczór jak ten?
Kiedy tak stała i myślała, barman pojawił się w drzwiach wyjściowych klubu i uśmiechając się do niej odsłonił całe swoje uzębienie. Był to pozytywny uśmiech. Był młodym mężczyzną o jasnych włosach, krótszych przy uszach, dłuższych na czubku głowy. Jego oczy były brązowe i pełne energii. Posturę miał dość wątłą, był szczupły.
 - Co tak stoisz? Chodźmy się przejść! - złapał ją za rękę i pociągnął za sobą. Uśmiechał się do niej i mimo tego, że się zbytnio spoufalał, był czarujący i szarmancki. Rozmawiali o różnych rzeczach i spacerowali po centrum. W pewnym momencie postanowiła mu się przedstawić, choć nigdy nie robiła tego pierwsza.
 - Hej, przystojny barmanie, mam na imię Anabelle, nie musisz mówić do mnie per "dziewczyno".
 - Cóż, miło mi cię poznać Anabelle, ja nazywam się Frank.
 - Francuskie imię?
 - Moja mama jest Brytyjką.
 - Rozumiem - zadrżała, ponieważ wieczór był już chłodny. Frank oczywiście jako dźentelmen to zauważył i zaproponował wstąpienie do kawiarni, żeby napić się czegoś ciepłego. Anabelle z ochotą przystała na to. Marzyła o truflowej kawie z kandyzowanym cukrem na wierzchu.
Odnaleźli Starbucks'a i weszli do środka. Frank zapłacił za ich kawy oraz zamówił dla siebie sernik z truskawkami. Stanowczo nalegał, żeby dziewczyna też wzięła coś do jedzenia dla siebie, ale ona tak długo protestowała, że w końcu odpuścił.
Kawa cudownie parzyła ją w gardło, ogrzewała od środka. Czuła jak ciepło promieniście rozchodzi się po jej ciele. Przez jej twarz ukradkiem przemknął uśmiech.
 - Co jest? - zapytał.
 - Staram się cieszyć najdrobniejszą chwilą i właśnie to robię - spojrzała wymownie na niego.
 - Tak wiele radości daje ci kawa?
 - Nie tylko kawa, ale ciepło, które się od niej rozchodzi, twoje towarzystwo jest dla mnie powodem do radości, a także ból moich stóp, który pozwala mi czuć, że przedtem mnie nie bolały. Nie jest to niesamowite?
 - Nie wiem... Chyba jestem zbyt płytkim człowiekiem w stosunku do ciebie. Chociaż muszę przyznać, że również w tej chwili zachwycam się detalami.
 - Czym na przykład? - spojrzała na niego z ciekawością w oczach.
 - Podoba mi się twoja mimika, kiedy zaciekawiona patrzysz na mnie, podoba mi się jak znacząco się uśmiechasz, tak jakbyś znała jakąś tajemnicę, której nie zna nikt oprócz ciebie i podoba mi się sposób, w jaki stukałaś paznokciami o ladę, kiedy z niecierpliwością czekałaś na kawę.
 - Stwierdziłeś tak proste rzeczy i ująłeś je w tak niesamowity sposób, że nie wiem co odpowiedzieć. Urocze jest to, że zwracasz uwagę na każdy szczegół mojego zachowania, ale teraz kiedy mi o tym powiedziałeś zaczynam czuć się trochę nieswojo - zaśmiała się nerwowo. - Jakbyś miał jakąś obsesję, czy coś.. - przerwała, żeby spojrzeć na jego reakcję. Jego wyraz twarzy nie zmieniał się, jednak wyczuła zmianę przepływu energii między nimi. Poczuła, że wewnętrznie się zasępił. Zepsuła klimat i nastrojowość tej chwili..
 - Może odprowadzisz mnie do taksówki? Myślę, że powinnam już być w domu. W końcu jutro rozpoczęcie roku szkolnego.
 - Dobrze, nie ma sprawy.
Wstali, posprzątali po sobie i wyszli. Frank gwizdnął na taryfę i samochód podjechał. Mężczyzna otworzył jej drzwi, cmoknął w policzek i powiedział uprzejme slowo na pożegnanie.
Jadąc do domu, Anabelle odczuwała ogólne przygnębienie. Nie umiała doszukać się powodu, dla którego Frank pod koniec ich spotkania spochmurniał. Do tego ta cała sytuacja z Antoine'm. Nie powinno się tak zdarzyć! Kiedy się spotykają często dało się odczuć erotyczną atmosferę, ale teraz to był już nadmiar.. A może było to spowodowane nagromadzeniem się tego wszystkiego? Trzeba było dać upust emocjom? Wiedziała z tym mężczyzną i tak nie ma co kręcić, bo to typowy Francuz. Kiedy tylko poczuje, że kobieta jest jego, odczuwa nagłe znudzenie i szuka kolejnej ofiary.
Żałowała, że sprawy posunęły się za daleko. Ale co się stało to się nie odstanie. Dojechała na miejsce, zapłaciła, podziękowała za podróż i wysiadła. Wchodząc do domu zachowywała się cicho. Powoli weszła do swojego pokoju, przebrała się w piżamę z miękkiej bawełny, zmyła makijaż i położyła się do łóżka.
Dużo myśli w niej krążyło, ale czuła ogromne zmęczenie i szybko zasnęła.